Dzisiejszy dzień zapowiadał się dobrze, nawet bardzo.
Pozwolono obudzić mi się dobrowolnie, co było dużym plusem, nienawidziłem być
budzonym, ale ta informacja chyba nie docierała do móżdżków szczeniąt. Yolie
chrapała cichutko na swoim legowisku z sarniej skóry, a ja jak najciszej
potrafiłem skierowałem się nad jezioro, gdzie chciałem się ochłodzić i przy okazji
poszukać kamyków. Nie było tam nikogo, dlatego mój humor stał się jeszcze
lepszy, a na pysk wkradł się uśmiech zadowolenia. Przysiadłem tuż nad brzegiem
i począłem zbierać kawałki skały. Zauważyłem żółte, zielone, niebieskie, a
nawet czerwone. Nigdzie jednak nie widziałem bursztynu, który był jednym z
ładniejszych kamieni. Zerknąłem w bok na stertę znalezisk, które mnie
zainteresowały i zdałem sobie sprawę, że kilka zniknęło. Chwilę później
dostałem jednym z nich w głowę, a z mojego pyska, mimowolnie wydobyło się: „Auuu”.
Usłyszawszy śmiech, zbliżyłem się do pobliskiego drzewa, na którym ktoś zapewne
siedział. Wilk zaczął wspinać się do góry, ale przez moje zaklęcie, gałąź się
złamała. Nie przewidziałem jednak tego, że winowajca spadnie na mnie. Przed
oczami przemknął mi tylko ciemny kształt i wylądował na moim grzbiecie,
przygniatając mnie do ziemi. Dość szybko oprzytomniałem i nie zważając na być
może poszkodowanego ktosia, zrzuciłem go z siebie. Wstałem pospiesznie i w
końcu miałem szansę, przyjrzeć się cwaniakowi, który okazał się…waderą. Była
większa niż inne, które znałem może mojego wzrostu, a jej ciemne futro było
pełne liści, wskutek szybkiej podróży na dół. Wilczyca otrzepała się i
podniosła, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem szarych oczu. Skąd ja znam to
spojrzenie… Moje parszywe szczęście, zafundowało mi kolejne zapewne urocze, spotkanie.
- Ej! – z jej ust wydobył się okrzyk, kiedy okrążył ją
ogień. Spal ją, spal, słyszałem swoje
myśli. Westchnąłem, kiedy przypomniało mi się, że nie mogę nic jej zrobić.
Kolejna zasada obowiązująca w watasze. Płomienie zniknęły, a wadera wyglądała
jakby chciała się na mnie rzucić. – Za co to było?
- Cholera, jesteś tępa czy co? Rzucałaś we mnie kamieniami! –
warknąłem.
- Nie mów, że będziesz płakał z tego powodu – uśmiechnęła się
ironicznie.
- Damom nie przystoi takie zachowanie – uspokoiłem się i
dołączyłem do walki na słowa. – Jestem Rave, powinnaś znać imię basiora, który
uratował ci życie – pominąłem fakt, że ja spowodowałem jego zagrożenie.
Czekałem na jej reakcję, a kąciki moich ust uniosły się w drwiącym uśmiechu,
charakterystycznym dla mojej osoby.
< Scarlee? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz